poniedziałek, 11 lipca 2011

DESZCZE NIESPOKOJNE...


Deszcze lipcowe, nie spotykane w tej krainie, nawiedziły Najjaśniejszą Rzeczypospolitą ledwie się człek nad rzekę wyrwię co by ciało w wodzie popławić, już deszcz. Pioruny siarczyste biją, step rozmięka i nijak wroga podchodzić. Siedzę tedy w domu, chociaż prace na wysokościach się kroją, ale jak tu w strugach deszczu wisieć na linach, na galerii Grunwaldzkiej i neony wymieniać? Wszak prąd i woda to nieprzyjaciele...
Lipcowy numer „ODKRYWCY” ujrzał światło dzienne, ale felietonu: „Szablą Kmicica” próżno tam szukać. Wiedziałem o tem już wcześniej. Jej Naczelna Mość zakomunikowała mi, że zbytnio sprawę na ostrzu noża stawiam. Bo jakże to tak – niekompetencyję wypominać Wojewódzkiemu Konserwatorowi Zabytków? Bez dowodów? Nie pomogły kmicicowe tłumaczenia, że dowody mam, że przedstawię je w artykule, gdzie z imienia i nazwiska zaprezentuję wszystkich. Widać Jej Naczelna Mość chce dyplomacyję wykorzystywać. Jej wola, ja w „ODKRYWCY” jeno za wolne pióro do wynajęcia służę, a że i gdzie indziej publikować mogę, tom przełknął ten despekt. Nie ja tu Księciem Hetmanem. Widać, to co myśli Kmicic tylko na blogu bez ingerencyji żadnej czytać można.
Pomimo deszczów, w sobotę wybrałem się na wrocławski poligon, żeby w kompaniji zacnej „zieloną taktykę” ćwiczyć. Ludzi nie znałem, ale jeden życzliwy, Kuflem_Wro zwany, stwierdził, że nie będzie z tym żadnego problemu. Sześciu ich było, a każdy zacny. Jak wróg w granicach Najjaśniejsze stanąć miałby czelność, to ja, jak w dym do ich oddziału spieszę. Walka z takimi towarzyszami, to przyjemność czysta, bo doskonalą i ciało i ducha. Świadomość mając, że w realnych warunkach każdy błąd może ich życie lub zdrowie kosztować. Serce mi się uradowało, że jeszcze są ludzie, którzy nad telewizyjną papkę przedkładają las, mundur i broń – oby więcej takich na mojej drodze stawało!
O „Patrolu” przeczytacie już wkrótce...

środa, 6 lipca 2011

KRAINY NADMORSKIE

Krainy Nadmorskie nawiedziłem, wprawdzie Inflanty to nie były, ale co tam i w Darłówku drzewiej ciekawie bywało. Lat wiele tam nie zaglądałem, czasu nie było, a teraz na rekonwalescencyję przyjaciel, Krzyś Bartnik z Gdańska mnie zaprosił.
Pojechałem. Zobaczyłem. Smutno. Fanatyków militariów malutko. Wczasowiczów, którzy patrzą tylko jak kiełbaskę z rożna zjeść i na czołgu się przejechać - pełno. Gdzieś wiatr nadmorski wywiał dawne stoiska z militariami, bo ino jedno się ostało. Reszta, to uniforma wojskowe - wszak wiadomo, że kto mało ma z militariami wspólnego tym łacniej po armijnemu nosić się będzie.
Pytałem Macieja Kęszyckiego cóż to się stało, ale on o swoich czołgach wolał rozmawiać sam zasłoniwszy się statusem gościa.
Pytałem współorganizatora, Mariana Laskowskiego, ale ten powiedział, że właściwy zlot w jego włościach nadmorskich za miesiąc będzie.
Głównego organizatora, który z ciekawej imprezy jarmark uczynił nie zapytałem, bo jak tu pytać Władze Miasta? Anonimowe to, nazwiskiem własnym nie firmowane i dziwić się trudno wszak tylko dla mamony taka impreza jest czyniona.
Na szczęście garść braci szlachty z rumakami swoimi stanęła - z tymi do bladego świtu można było rozmawiać o mechanizmach i ich bolączkach. No i Bałtyk pogodą sztormową też okrasił to spectaclum przelewając swoje fale przez molo.
Stary Gdańsk odwiedziłem, gdzie zwyczajowo moc kompanionów zacnych napotkawszy do piwa nie musiał być proszon, a do wrocławskiej twierdzy wracając jeszczem o Stolicę i zacne wydawnictwo Bellona zahaczył.
Ot i kanikuła niespodziewana zakończyła się. Teraz znowu trzeba wracać do prokuratorów, komisarzy i strugania palików. Łaźnia jeszcze krwawsza będzie po kmicicowym odetchnieniu...

ŻEBRO WYDOBRZAŁO

Jeszcze nigdzie nie dzwonię, oddech nawet Kmicicowi się należy.
Muszę uzupełnić braki, czyli pisma urzędowe. A to sąsiadka moja, przemiła Ula, poprosiła, żebym napisał pismo do jej ojca, który żywie gdzieś w Płocku, a ona z nim kontaktu nijakiego nie ma. Nieładnie mówiąc pyknął mamę Uli (i dobrze, bo nie powstałaby świetna dziewczyna), ale jakoś zapomniał o tym fakcie wspomnieć swojej prawowitej małżonce, nawet dzieciom nie powiedział, tylko Ula i jej mama wiedzą jak było, a facet siedzi sobie w Płocku, cieszy się życiem rodzinnym, a mnie Ula mówi, że chciałaby się chociaż dowiedzieć, czy chorobami jakimiś genetycznymi nie jest obciążona... Małe, osobiste prośby, honorowej kobiety, której matka nawet o alimenty się nie upominała. Ech, przejadę się ja do Płocka, ech zobaczę to coś, co tylko biologicznie jest ojcem Uli, ech, zawsze jest szansa, że mu się niespodobam. Modlił się o to będę do Allaha. Ula oczywiście pojedzie ze swoim narzeczonym, a ja, Kmicic, tylko osobą towarzyszącą będę, bo tak sobie myślę, że czas najwyższy, żeby rodzina dowiedziała się o istnieniu Uli, która w sumie chce tylko poznać swojego ojca (piszę to słowo z małej litery, bo niektórzy są małymi ojcami).
Pisma urzędowe - nie lubię ja tego. Co innego bagnetem do drzwi przyszpilić, co innego pisma słać, ale jak trza, to trza. Konserwator Wojewódzki musi autoryzować sobie szubienicę z własnych słów utkaną. Dwaj lekarze, którzy przysięgi Hipokratesa zapomnieli i z mamą mojego przyjaciela (a mam ich dwóch), bardzo nieładnie postąpili, czekają na gniew Kmicica, a ja zacieram ręce.
Nie zacieram tych rąk z próżności, ale to uczynek dobry, zacnym ludziom pomagać, a już słyszę, że ludzie zacni, którzy na formalnościach prawnych się nie znają zaczynają szeptać: "bo Kmicicowi powiem", a moim marzeniem jest, żeby szeptać przestali, tylko warczeli: "bo Kmicicowi powiem..." Co zrobić skoro stanąłem po stronie barykady tych, którzy są zbyt dobrze wychowani, żeby walić pięścią na odlew. Ja to potrafię, wszak jestem kulturalnie wychowanym,  młodym człowiekiem :-)

KRWI...

Ogniu, krocz za mną...
Widzieliście kiedyś, żeby Kmicic płakał? Nie widzieliście. Nawet na pogrzebie własnej matki łzy nie uroniłem, a dzisiaj za gardło coś mnie schwytało i przydusiło. Sprawił, to pewien człowiek z pod Łodzi, który budzi we mnie starego Kmicica. po przeczytaniu listu już nawet nie o pale mi chodzi, ale o to, żeby cała Najjaśniejsza stanęła w ogniu moich słów i uczynków innych. Nawet szabli nie potrzebuję, kiedy czytam coś takiego:


"Cześć Radziu!

Ciężko wszystko ogarnąć w paru zdaniach, ale część wątpliwości rozwieje. Wzięli nas z bratem z zaskoczenia. Mieszkamy każdy w swoim domu i nawet nie mogliśmy mimo cholernej telepatycznej woli próbować jakąś wersję wspólną ustalić. dobrze się stało, że ja i brat mówiliśmy prawdę i te wszystkie wersje się nam pokryły.
Co do wykrywacza to zeznaliśmy, że jak go kupiłem( jakieś 10-12 lat temu) to zamiast mamie pomagać rwać ogórki polataliśmy nim po polu babci i grosika międzywojennego trafiliśmy. A drugi i ostatni epizod miał związek z jednym z bagnetów. w 1999 roku w jednej wiosce pod sieradzem zmarła moja ciocia, sędziwa starowinka. A że sama mieszkała to jej dzieci postanowiły domek sprzedać, więc porządkowali obejście. W złomowisku co na każdym takim podwórku było wujas wyszperał bagnet w pochwie i mi go sprezentował. Powiedział bym załatwił wykrywacz to polatamy po podwórku. Załatwiłem, bo miałem. Polataliśmy i lipa jak to na podwórkach gwóźdź na gwoździu i nic poza tym. Wujek żyje w zabrzu, pewnie to pamięta. I to koniec wykrywki. Wolałem gotowe elementy kupować niż za nimi latając czas tracić. Zresztą miałem studia a po nich zatrudniono mnie w kościele. Resztę bagnetów nabyłem, pamiętam od kogo poza dwoma. Jeden pewnemu dziadkowi służył do mieszania farby w puszce i policjanci nie uwierzyli, mimo że ta emalia na nim była. Łuska to była z czasów, gdy za szczenięcych lat znosiło się do domu różne rzeczy w tajemnicy przed rodzicami. Pewnie brat przytachał i nawet o tym nie pamiętał. Rure na złomie kupił, jak i wiele innych spraw. Inny wuja ma złomiarską profesje i zawsze się cieszy jak coś przed piecem hutniczym uratowaliśmy. jednego ze skotów nam w promocji sprzedał, tak jak kupił z AMW- spoko gość! Temat mauzera. to był sprzęt ojca. Zawsze się chwalił,że coś takiego ma ale nam nie powie, bo sam za młodych lat za epizody z bronią miał przygodę z temidą. Sprytnie zrobił bo ukrył go w walizce z książkami. A ta od lat w garażu na regale leżała. dwa lata temu się przeprowadzałem wziąłem walizkę z książkami bo moja była a pod książkami mauzerek był rozkręcony. Żona sumiennie wszystko w szafie ułożyła a ja w czasie rewizji sam policjantom szafę wskazałem bo ją jakoś przeoczyli i zdziwiłem się jak żaba co w grzmot się wpatrzyła. Co do części do Sdkfz, to postraszyli, że je można zabrać, bo zardzewiałe. Nie czyszczę je bo jeszcze mam etap gromadzenia. Leżą w garażu i czekają. Jednak gdyby powiedzieli zabieramy- to by zabrali i z gęsi woda. Kupowałem je od rolników, na złomach, jak mi jakieś inne części wpadły to się wymieniałem. Z ekipą z muzeum Orła Białego też wymiany były. Dawałem im części do Mardera III Ausf. M a oni mi klamoty do mojego. I ciekawe? Niby składali Marderka a tam ani widu ani słychu o nim. Szło to gdzieś, gdzie? I oni mi zaproponowali depozyt mojego!hehe już widzę jak by tam dotarł?!
Docieraj do nas pisma kto i co ocenia. Zatem zbierają jeszcze opinie biegłych. Mam nadzieje, że za niedługi czas temat ruszy z miejsca.
Dziś wszedł do brata rówieśnik naszego ojca. Jest z łodzi, ale że ziomek to zajrzał zapytać bo o naszej sprawie coś słyszał. Jest, albo prokuratorem, albo sędzią? nie ważne. Myślał, że się wstydzimy o pomoc go prosić, więc sam się pofatygował. Ofiarował swoją pomoc i córki swojej co u Giertycha w Warszawie ze słynnej Ligi Polskich Rodzin w kancelarii mecenasem jest. Wiesz, czuję że karta się odwraca. I tym,że plecy rosną, i tym, że nie czuje się winny i mam na prawie wszystko świadków. Na rozkaz: palić książki też, bo była tam jeszcze pewna dziewczyna co miała kurze ścierać. A i potem kumplom o tej akcji opowiadałem książki te pokazując. Nawet wikaremu, ale na niego specjalnie nie liczę. Zanim do Ciebie napisałem to miałem takie postanowienie: wychowam syna(ma teraz 15 miesięcy) by wiedział kto to Raginis, Kleberg, Rómel i wszyscy inni co obcy mi nie są. By wiedział za co mojego pradziadka niemcy w lesie rozstrzelali. By wiedział co to Ojczyzna i gdyby w kraju była Jego krew potrzebna, to niech wieje stąd jak najdalej! I za taką ojczyznę głowy nie nadstawia. Dno i wstyd, że tak niszczyć człowieka potrafią! Dobrze, że życie od dziecka mnie kopało to i zahartowanie jakieś mam i ten ostatni kop jakoś przeżyłem. Choć nie tak do końca, bo bym skłamał. Siwe włosy mi się pojawiły. Parę ale już są. Kmicicu walcz! Ostatni widzę moment na to. Ja i mój brat jesteśmy po Twojej stronie! Jak coś to wal do nas śmiało i rodzina Twoja też!
Dziękuje i pozdrawiam!!!

Krzysiek"



Siedzę i Bogu dziękuję, że w swojej mądrości prokuratora pod sudański miecz mi nie podstawia. Ale ja się tym zajmę, z największą przyjemnością - w końcu jestem zwykłym łotrem.
Biada. Po trzykroć biada każdemu, kto na moje wojsko rękę podnosi :-)

SZABLĄ KMICICA

Spadłem z drzewa i potłukłem żebra,czasu mam aż nadto. Co z tym czasem robić? Nawet do walki się nie nadaję, bo sprawność fizyczna spadła – myślę z rozpaczą. Moja Oleńka, czyli Anulka zrobiła za gęstą jajecznicę więc słowna szabla Kmicica w ruch poszła szybciej niż Kmicic pomyślał. Efekt był żałosny – kobieta, z której rąk truciznę bym wypił, płakała przez Kmicica. Miało być jak nigdy, a wyszło jak zawsze. Przeprosiłem. Łzy obtarłem. Jednak życie Kmicica nie znosi próżni więc już następnego dnia szukałem w kogo by swoją szablę słowa wymierzyć, co by Anulka spokojność miała, a ja robił coś pro publiko bono...
Na mojej drodze stanęło kilka ustaw,które wymagają zmian oraz zastępy urzędników państwowych,którym tak się w głowach poprzewracało, że zapominają kto żołd im płaci i u kogo na smyczy jako psy chodzić powinni. Jako że Radek Kmicic obrońcom słusznej sprawy chce być, to musi mieć kogo bronić – padło na ludzi, którzy wierzą w to co robią i kochają swoje hobby, a jakaś czerń urzędnicza staje im na drodze i zasłania się przepisami. Ludzi, którzy mając pasję wrzuca się w termina różne i procesami straszy. Na rany Chrystusa, pomyślałem,wszak to się nie godzi, żeby wróg buszował w granicach Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, a ja, chorąży wałbrzyski, stary chuligan, który umiłował nie tylko słowne utarczki, ale zaprawił się w stadionowych bojach siedział z założonymi rękami bo żebra bolą. Wytłumaczenie tak marne, jak mówienie: „ja tylko broniłem ustawy...” Nie mam zamiaru czekać aż przyjdą po mnie, trzeba w pień wycinać absurdy z własnego życia. Lepsza taka wojna niż wojna z Anulką, która jak się wkurzy, to ścierą mnie przez łeb zdzieli i nijakiej jajecznicy nie dostanę...
Z Sudanu przywiozłem zacny miecz.Taki, co to jeszcze mahdiję pamięta, więc zbrojąc się na wojnę miecz ostrzyć zacząłem. Sudański miecz, to nie to samo co szabla Kmicica – tradycja polskiej kawalerii, ale że łatwiej skorzystać z miecza niż stwierdzić, że na wojnę nie jadę, bo szabli nie mam, to wyostrzyłem miecz. Uśmiechnąłem się do krwi urzędniczej czerni, którą chcę wylać, złapałem za słuchawkę i zadzwoniłem do Jej Naczelnej Mości Izabeli Kwiecińskiej.
Zapytałem: „Izo droga, nie potrzebowałabyś pierwszej słownej szabli Rzeczypospolitej Eksploracyjnej, bo ja na wojenkę już bym chciał, a konia brakuje...” Jej Naczelna Mość nie dała się długo prosić.Dopytała tylko cóż to za wojna chodzi Kmicicowi po głowie. Kiedy usłyszała, uśmiechnęła się z politowaniem i oddała mi „ODKRYWCĘ” co bym łamy miał, na których z kronikarskiego obowiązku będę relacjonował swoje potyczki, podjazdy i wypady.
Żebra wprawdzie dalej bolą, ale furda tam żebra jak miecz w dłoniach i stary sprawdzony „Odkrywca”pod siodłem. Nie lekce sobie ważąc przeciwnika, spokojnym zwiadem wyruszyłem w jednej sprawie. Efekty mojej pracy już są. Jest pewien Wojewódzki Konserwator Zabytków, który stanął mi na drodze. Na początku rozmowy o mężczyznach, którzy z wykrywaczem znaleźli niewybuchy i poinformowali o tym policję, stwierdził, że bronię warchołów, piszę do brukowca i jestem nierzetelny.Siedziałem przed komputerem z prawdziwym mieczem w dłoni i telefonem przy uchu i własnemu szczęściu uwierzyć nie mogłem.Zdążyłem jeszcze pomodlić się słowami: „Boże, chroń fanatyków” i już zacząłem nizać tego urzędnika na pal moich własnych słów i interpretacji. Ech, cóż to za radość gdy krew w słusznej sprawie płynie. Pan urzędnik po trzech minutach zrozumiał, że Wołodyjowski, to on nie jest, a Kmicic w krwi pławić się lubi. Dlatego już wie, że nigdy nie powiedział, że jakiekolwiek skorupy mogą być ważniejsze od życia i zdrowia małych dzieci, a ja jestem zażenowany – wszak to moja kwestia była: „kończ Waść, wstydu oszczędź”. Z Kmicicem chciał się równać...
Mógłbym darować go życiem i zdrowiem, mógłbym już w tej krwi się nie pławić – Kmicic, to nie sadysta, ale gdybym go teraz oszczędził, to nie byłoby wniosków żadnych i następni prawdziwi mężczyźni, którzy jak widzą kłopoty, to przed nimi nie uciekają wpadliby w termina różne. Dlatego ten pal, na który wbijam głowę pewnego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków musi stanąć. Ten pal ma swoją nazwę, która brzmi: „NIEKOMPETENCJA”. A ja podświetlę go taką pożogą, żeby z daleka widać było i żeby czerń urzędnicza wiała aż się kurzy, jak usłyszą, że Kmicic nadciąga. Nie umkną, a ja nie biorę jeńców, nie jestem szaleńcem...
Moi drodzy miłośnicy militariów i historii. Odkrywcy moi kochani! Nie piszę tego wszystkiego, żeby się przed wami chwalić – już sama walka daje mi taką przyjemność, że nic więcej nie trzeba, a i Anula od czasu do czasu kubeł zimnej wody na łeb Kmicica wylać potrafi. Piszę, bo potrzebuję amunicji i zacnych kompanionów, którzy swojego nazwiska się nie wstydzą. Mam już dwóch w oddziale – Romek Szkudlarka z Wielunia, zacnego rycerza, który nie chciał, żeby dzieciom krzywda się stała oraz gościa, który popełnił przestępstwo bo miał wykrywacz metali w domu – nad tą sprawą dopiero pracuję.Jeśli uważacie, że macie informację, którymi mogę być zainteresowany, to piszcie na adres biczakrad@gmail.com, jeśli uważacie, że stała się Wam krzywda, to piszcie – zobaczę co się da zrobić. Jeśli uważacie, że szabla Kmicica może służyć rabusiom starożytności i zwykłym przestępcom, to nie piszcie, bo ja szybko robię zwroty i momentalnie swój gniew mogę zwrócić przeciwko Wam, jeżeli kłamać będziecie – przemyślcie sprawę dwa razy...
A jeśli już o szabli mowa, to Kmicic działa pro publico bono, czyli groszem nie śmierdzi i nie robi tego dla monety brzęczącej. Może u kogoś wisi na ścianie nie używana szabla polskiej kawalerii – chętnie taką przyjmę, bo z tym sudańskim mieczem jak mam prokuratora na pal swoich słów wbić, to trochę mi nieporęcznie. Wolałbym tę rozmowę przeprowadzić z szablą w prawicy – ech, te marzenia, chciałaby dusza do raju.

Ukłony dla ludzi z pasją. „Hej, kto szlachta – za Kmicicem”
Radek Biczak Kmicic
P.S. Felieton powyższy będzie można przeczytać również w lipcowym "ODKRYWCY", którego wszystkim zainteresowanym trudnym tematem militariów serdecznie polecam.
P.S.2 Jeżeli ktoś nie może doczekać się lipcowego numeru, to polecam "ODKRYWCĘ" z czerwca, tam również jest co czytać.